2.11.16

Hażanka pełną gębą!


Jak się mieszka w Hadze Ekspat w Holandii


No i stało się. W Holandii stuknęły nam już trzy lata, a w Hadze szósty miesiąc płynie. Kiedy pewnego jesiennego popołudnia A.D. 2013 przyjechaliśmy z Hiszpanii do małej miejscowości koło Hagi, pierwsze wrażenia pchały mnie do jak najszybszej ucieczki. W czerwcu tego roku porzuciliśmy przedmieścia i znaleźliśmy mieszkanie w centrum Hagi. I jak się czuję jako Hażanka?



Muszę przyznać, że dużo łatwiej jest się zaadoptować w Hadze niż na holenderskiej prowincji. Haga, stolica administracyjna kraju, ale jednocześnie siedziba wielu organizacji międzynarodowych, jest z definicji dużo bardziej otwarta na obcokrajowców niż reszta Niderlandów. Za wyjątkiem oczywiście Amsterdamu, który jest chyba najczęściej wybierany przez cudzoziemców. W małym holenderskim miasteczku na początku pobytu przeżywałam szok kulturowy, bo nie wyobrażałam sobie, że kraj rozsławiony przez odkrycia geograficzne, malarstwo i coffeeshopy charakteryzuje się niezwykłym... chłodem. Chłodne są stosunki między samymi Holendrami, ale zupełnym mrozem wieje w zetknięciu Holendra z obcokrajowcem na holenderskiej ziemi. To temat rzeka, a nie o tym miało dziś być, dla zainteresowanych tematem przypomnę tylko mój wcześniejszy wpis "Czy warto zamieszkać w Holandii?". Tu mogę napisać, że Haga jest trochę inna.

Według oficjalnych statystyk ponad 50% mieszkańców Hagi to osoby urodzone poza Królestwem Niderlandów. Czasem mam wrażenie, że zawsze praktyczni Holendrzy zaplanowali sobie, że "poświęcą" Hagę i oddadzą ją w ręce dyplomatów, pracowników organizacji międzynarodowych i korporacji i innym przybyszom. Instytucje te przynoszą spore korzyści dla kraju, ale cudzoziemców najwygodniej jest zgromadzić w jednym miejscu. I padło na Hagę. Moje subiektywne odczucia mówią mi, że Holendrzy mieszkający w Hadze z mniejszą niechęcią podchodzą do obcokrajowców niż mieszkańcy okolicznych miasteczek. Oczywiście w pewnych granicach. 

Niedawno usłyszałam opinię, że mieszkańcy Hagi dzielą się na trzy kategorie, żyjące równolegle i nie mieszające się ze sobą: Holendrzy, ekspaci i imigranci. Pierwsza grupa jest oczywista, czasem to Hażanie od pokoleń, często młode rodziny, które nie chcą rezygnować z miejskiego życia, ale jednocześnie wybierają spokojniejszą i bardziej przyjazną dzieciom metropolię niż Amsterdam. Druga kategoria to ekspaci, czyli zazwyczaj dyplomaci, pracownicy organizacji międzynarodowych, czy korporacji takich jak Shell. Chwilami mam wrażenie, że Haga należy właśnie do tej grupy mieszkańców, np w czasie hucznie obchodzonego hinduistycznego święta Diwali w ubiegłą sobotę. W wielu miejscach angielski jest językiem dominującym, wszystkie sprawy urzędowe można również załatwić w tym języku, jest duży wybór szkół międzynarodowych, przedszkoli, ale też kawiarni i restauracji, gdzie spotykają się ekspaci. Od niedawna chodzę na lekcje baletu do szkoły tańca prowadzonej przez ekspatkę i dla ekspatów, wśród uczniów, dorosłych i dzieci, nie ma chyba ani jednego Holendra. Oczywiście istnieje w mieście podobna szkoła, ale "dedykowana" Holendrom. Jest dla mnie oczywistą oczywistością, że kiedy wynajmuję mieszkanie, to agencja nieruchomości umowę przedstawi w języku angielskim. Spotykam czasem Hażan, którzy są ekspatami w drugim czy trzecim już pokoleniu. Bardzo ciekawe, że mimo, iż urodzili się w tym mieście, często nie mają nawet holenderskich znajomych. Chodzili do szkół międzynarodowych, studiowali na holenderskich uczelniach, ale w języku angielskim, zwykle mówią po niderlandzku, ale jest to ich drugi albo trzeci język.

Trzecia grupa mieszkańców to imigranci. Osoby, które urodziły się poza Niderlandami lub ich rodziny pochodzą z innych krajów. To bardzo zróżnicowana grupa, ale zwykle to osoby o nieco niższych dochodach, dzieci chodzą do lokalnych szkół, ale nie zawsze proces integracji przebiega łatwo. Do grupy ekspatów ciężko jest dołączyć nie znając angielskiego czy bez stałego kontaktu ze szkołą międzynarodową, zresztą ekspaci przybywają zwykle na czas określony, a z kolei Holendrzy to bardzo hermetyczna grupa. Tak więc trzy grupy koegzystują w mieście, ale zazwyczaj nie mają zbyt wielu punktów wspólnych.

W planach miałam napisać jeszcze coś więcej o samej Hadze, o życiu codziennym i rodzinnych rozrywkach, ale na dziś muszę już chyba zakończyć opowieść, bo już mały człowiek stoi obok z pracą domową do odrobienia. Ciąg dalszy haskich opowieści nastąpi więc wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Cały ten Beneluks... , Blogger